Łukasz Majewski

Łukasz Majewski

Ballada terapeutyczna

Uzależniłem się od sceny,
Co przy chronicznym braku weny
Musiało w końcu doprowadzić do depresji.
Aby utrzymać się na nogach,
Znaleźć musiałem psychologa,
Który w budżecie artystycznym by się zmieścił.
Dlatego stoję w sklepie nocnym.
Wokół bez weny inni chłopcy
Skrzętnie drobniaki liczą z myślą o terapii.
Za chwilę staną przed wyborem
Kapsel, zakrętka albo korek.
I muszę przyznać, dylemat to nie byle jaki.

Nie kryję, że też jestem w kropce,
Choć nie są mi lekarstwa obce
I z niejednego pieca wcześniej chleb się piło.
Nikt nie postawił nam diagnozy
I refundacji nie dołożył,
By na kurację pełną wszystkim wystarczyło.
Więc dobieramy się bez słowa,
Pierwsza terapia jest grupowa.
Pozostał tylko jeszcze jeden temat grząski.
Czy zrzucać się na podwaliny
Sukcesu obcej medycyny?
Czy mimo wszystko dofinansować przemysł polski?

Decyzja była z góry znana
Potomków Reja i Rejtana,
Można więc było wreszcie przejść od słów do czynów.
Po kilku zwodach i unikach
Udało wybrać się skarbnika
I tak rozpoczął się słowiański marsz pingwinów.
W niecały kwadrans, jak w zegarku,
Doczłapaliśmy się do parku.
Powoli zbierać zaczęliśmy się pod lipą,
Którą testował już zawczasu
Niejaki Janek z Czarnolasu,
Gdy się na niego kształtny zadek weny wypiął.

Prócz paru burd i przepychanek
Sesja przebiegła zgodnie z planem,
Choć nikt już nie pamiętał, czemu miała służyć.
Nim towarzystwo się rozeszło,
Wszyscy zgodzili się z sugestią,
Że trzeba będzie jeszcze kiedyś ją powtórzyć!